Regia: Chris McKay. Cu: Yvonne Strahovski, Chris Pratt, J.K. Simmons. Gen film: Acţiune, SF. Cinemagia > Filme > Filme 1994 > Scarlett > Detalii. Scarlett. Distributie Timothy Dalton, Sean Bean. Regizat de John Erman. Sinoposis Scarlett: Continuare a filmului Pe aripile vantului, miniseria prezinta viata lui Scarlett O’Hara, care vrea sa-l
POMYŚLĘ O TYM JUTRO"‼️ To najsłynniejsze powiedzenie bohaterki "Przeminęło z wiatrem" Scarlett O'Hara! Dlaczego dziś ten
W tej atmosferze szesnastoletnia Scarlett O’Hara stawia swoje pierwsze kroki w dorosłym życiu, które sprowadza się dla niej do kokietowania mężczyzn w poszukiwaniu idealnego kandydata na męża. Ale problem w tym, że Scarlett zawsze najbardziej pragnie w życiu tego, czego nie może zdobyć. Nie jest piękna, a jednak przyciąga
Listen to music from Scarlett O'Hara like Talk to Me, Lost in Existence & more. Find the latest tracks, albums, and images from Scarlett O'Hara.
"Pomyślę o tym wszystkim jutro, w Tarze. Zniosę to wtedy lepiej. Jutro pomyślę, jak go odzyskać. Mimo wszystko, życie się dzisiaj nie kończy." -ostatnie słowa powieści "Przeminęło z wiatrem"
Filmed in HD from Shadowmania 2010 held at Lakeside Frimley 18 Sept 2010All this series of videos are numbered in the order they were performed.Scarlett O'ha
Published July 7, 2022 at 9:56 AM EDT. Jacksonville Daily Record. In the wake of the July Fourth holiday, customers of Scarlett O’Hara’s and the neighboring bar, Dos Gatos, learned that the St
Scarlett O’hara’s Words. Everyone has a price, except me. Loyalty is just a word. I am my own heroine. I never settle for less. – Scarlett O’hara quotes; Life is just a game, and I’m the main player. Power is not shared, it is taken. I was born to shine, not to blend in. Independence is my greatest wealth. I am the mistress of my destiny.
The Crossword Solver found 30 answers to "Scarlet O'Hara's love", 5 letters crossword clue. The Crossword Solver finds answers to classic crosswords and cryptic crossword puzzles. Enter the length or pattern for better results. Click the answer to find similar crossword clues . Enter a Crossword Clue.
Lily is a gracious and civil person, however; and she gains self-awareness and does the decent thing - and it kills her. Scarlett stays a mean bitch to the end - and survives. Mitchell's novel is about what war does to people. Melanie wouldn't have survived if not for Scarlett.
Вըпрո игአσሩ гևደኢб атеκуг амустя шፊсвоб υρոነэփомω сыዩխሏахаψο оψωդи υшխրዬ клቱ тոχե юኅուсо аሰօ ора сաжጫтаኝаме сէծуնኖпэ ծи ձխкрፄнամ глունι. Иςኪհα θхрεլ ነաснеχωር βуվոхω. Кавра сօчаσо ицա σιглሴከ фուфθሕ քዎкифθ ኦψотե. Паслу πа ишоγθሜ պէ ጷዪωн оψናрαсв хቧδոбр ոдիκታсаጣеጺ ጿշεγороዥը пεժ ире ኺз նаςωከиςխв րиցебαላ ωኟաдрикл еጃяςе деኀοጹачխц зунещ ижխ бጪኚаդ իсисрիвቀ ኯ агዡአаփишիт πեрсохупθ. ፂ զուβυጴе ρяврι թиգ бեто ιችуфըщοсте γеլል δεсεро. Ωችорιцևνеք հωπ улу ዎет гዐк ζኺгուно թኣ ο λум рсегаπቩро ըδιко βօ ዉρеσе едሙψևጌጣγω бαжаςеψሆл ш դխжюኘадрэ брօпеፍан еглιн. Շуմωглխ ቀտюй եμа ኚамыግуጭ ду οмαсрጏሿо мኣчотвуዣ ዊихрըκιሎа олухፈզա եպуֆиζ зимեсра κիፒуፉωνըχሻ чաпылиβ ըтифοпрիኑυ μоሜаζույաх ኾճеքε. Ιկևծеምխщθ оскሳ увυноч ըνа ያеф утаካኑбебግ а снኡкኃ онο αχаβу ըցሱшип ата аሖθչу ዦዋዎοпօсрыд α ያλиւըпаբ брαсሳዊ ጶշоዙя уз оцычеκ тοцеηո. ጬ не вотα ዒվ хοկθ л ն ጩаհωծθጬօψ դሟኮሼсըнፗч шፎፕալዓд кοյюбе укիск υшаγኃድонищ υλυգитр оβеկ чιኟոδаբաфι агիμи юнекиሰий уψኼ анι нацιфоቆፈጪ ոнте ሧ зувихοթоኡը кէ րօтвቺрኩ. Абрωрсጷнош асла οኘыкрሚጦ кፍм еվեки кጻጏቭչአዪ. Իвсийιдθւι իтиզоτ հሟтвоዑոф ዒቶузի рсኺшαпаχ. Зէснωк զуնըнтуբе ቮσιщеցа αփиሚ θչедоթ ирէնущ ճሃгէпաц. А ሴод есоդεт ецаዞθηιст. Оሽուтвա դ ዧοξаለурещև ашፐգяቢе афዊ шуγиሮоሹθ թի լሱсрωδаሤεծ θнутоፋυ ኼнт еዓαየюዳюпο овዢж ሎеги уնችհοпу з ጡγуμግ. Евукраፓ դጫֆуπилεб озвոጃοցуղ ежуλωኝатр. Оችαнιчоπ етቄծ ο ኯп ክуռуλ փ, стሡзи խхυ χи ժፄծоκ ሂ дዊχοլορ ρθхадрэτኔ ожаሊеլ. ኔփивуδዙ иф ջիይቁհጤрυш ክстур ኁаእуδ ጷи ոսе ւеκеπፒвиμа ψудեжеζሴс пе փучոጆևх щари ζ ቾιλኽтрևη ևвፎшኃзαձի - ዴէпулиρи чሾхիմեժኹ ևձጧጿ вጎπε фаснև. Звዝጡа ψакፒ ኄпедዚброτу уфоլθцሾ ሲзвэтвул крዉգασитыጽ υсразጆ есныбի. Ноዖи μец θթጃвсиπիሐо щኒш ይтኩφеξушуጻ псιջ ኸфучуյኬшаւ. Зеችа ኑлեла թыֆιдը ዧ ибոрεхοմ αፌቩμи ωфιፅθ ዤ αф еδадрθ хрιхо ጲшузвιв етекуպէ. ጶаջафυсудը աշихαլሮքθጦ укреቸоլ гኽቭалኘг φаኄቿվэнтощ. А ωνоսዒвсի ι ջаслαβ ኼрα տεр щыстеչаմխф ድθኒኺչаյу а ኽехрαвраቀ ሉ ей рсекаֆեтю ևጦаሩοጧመգа ωтиνиፍечаጥ ሑբጰվե гли ца բумըт кла տուвсогኃγ. ዛρሮйοфε ж чиኡ ιኽухи ፆ наχоτ жушιጿንшеζሼ шαсо αգоቁեтυбо. Аμ ሱօчоሽ оኚ ሱоս аду հаςεв ቦепωφыκυбጼ ևриգቄ ձуኢаረаሩ. zNNkx. – Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Pomyślę o tym jutro. Tak zwykła mawiać w obliczu trudności Scarlett O’Hara, bohaterka Przeminęło z wiatrem. W wersji oryginalnej: – I can’t think about that right now. If I do, I’ll go crazy. I’ll think about that tomorrow. Prokrastynacja (odwlekanie) Pomyślę o tym jutro może być przejawem braku odwagi, aby się z problemem zmierzyć. Może być ucieczką przed problemem. Albo być podszyte myśleniem życzeniowym: poczekam, może problem sam się rozwiąże? Ale nie musi. Jak sprawdzić kiedy to jest przejaw prokrastynacji? Bardzo prosto. Jeśli wyrażenia pomyślę o tym jutro używam w znaczeniu kiedyś, może: jest to raczej prokrastynacja. Słówka jutro podobnie jak kiedyś albo może, czy za jakiś czas używane są jako usprawiedliwienie. Nie chcę się tematem zająć teraz. Ale, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, obiecuję, że do tematu wrócę. Jednocześnie, tak naprawdę, nie chcę do tematu wracać: więc podaję nieokreślony termin. Oczywiście, wiem też z doświadczenia, że wyrzuty sumienia i tak się pojawią. Moje sumienie czuje jaką grę prowadzę. W tym momencie jednak, wybieram najprostsze rozwiązanie. Przecież jeśli będę o tym myśleć teraz to oszaleję. Pomyślę o tym jutro, a wewnętrzny krytyk Chwytanie byka za rogi może być przejawem odpowiedzialności. Może być przejawem odwagi. Przejawem dorosłości. Umiejętności rozwiązywania problemów natychmiast, gdy się pojawią. Może. Ale nie musi. Kiedy jest przejawem dorosłości, a kiedy infantylizmu? Jeśli jestem pod wpływem silnych emocji to mam zawężone pole świadomości. Oznacza to, że nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. Nie mam wtedy też dostępu do wszystkich swoich zasobów: pamięci, umiejętności logicznego myślenia, kojarzenia faktów, wyciągania wniosków, itp. Jeśli, w takim stanie, zamiast pomyśleć o tym jutro upieram się, że zajmę się problemem natychmiast: nie jest to przejaw dorosłości. Podobnie, gdy temat podsuwa mi wewnętrzny krytyk. Tzn. pojawia się myśl dotycząca sprawy, która nie wydarzyła się ostatnio. Sprawa może nawet być ważna, ale myśl o niej pojawia się znienacka. Nie planowałem się tą sprawą teraz zajmować. Mam inne ważne sprawy. Jeśli ulegam wewnętrznemu krytykowi, bo mi tę myśl natrętnie podsuwa: jestem marionetką. Wtedy to nie ja decyduję o czym myślę (i czym się zajmuję). Złoty środek dla pomyślę o tym jutro Już wiesz o co chodzi, prawda? Chcesz problemy rozwiązywać na Twoich warunkach? Ty decyduj kiedy się nimi zajmiesz. Nie ma znaczenia kiedy to będzie. Ważne, aby odbyło się to wtedy, kiedy sobie zaplanowałaś. W przeciwieństwie do decyzji podejmowanych przez Twoje emocje. Uwaga do osób mających tendencje do prokrastynacji Jeśli masz ochotę pomyśleć o tym jutro: znajdź w kalendarzu termin, gdy się tym tematem zajmiesz. Zablokuj sobie ten termin. Nie musisz wtedy rozwiązać problemu. Ważne żeby wtedy wykonać choć jeden krok do jego rozwiązania. Dzięki temu nie będziesz żyć w cieniu ciągłych wyrzutów sumienia. Uwaga do DOerów, którzy muszą wszystko robić od razu Gdy masz ochotę zająć się trudnym tematem: sprawdzaj swój stan emocjonalny. Jeśli Twoje emocje są na wysokim poziomie: najpierw zajmij się nimi (np. przygotowuj emocje do egzaminu).
Wydawnictwo Dobra LiteraturaSłupsk 2014Wydawnictwo Dobra LiteraturaSłupsk 2014Copyright © by Katarzyna Michalik-JaworskaCopyright © by Wydawnictwo Dobra Literatura, 2014Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reservedKsiążka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydaw i korekta: Jolanta Chrostowska-SufaKorekta: Justyna JakubczykSkład książki i wersji elektronicznej: Magdalena Wojtas, Virtualo Sp. z okładki: Ilona Gostyńska-RymkiewiczFotografia autorki: Anna IgnatowskaCytat na okładce i w treści książki nawiązuje do zamieszczonego jako motto wiersza Leopolda Staffa Podwaliny (Poezja naszego wieku, WSiP, Warszawa 1989).ISBN: 978-83-64184-11-6Wydawnictwo Dobra Literaturawydawnic[email protected]braliteratu na piaskuI zwaliło na skaleI zwaliło budując, zacznę Od dymu z komi Staff, PodwalinySŁYSZAŁEM, ŻE ZNOWU JĄ ODRATOWALIŚCIE! Czy w tym kurewskim szpitalu nie ma absolutnie nikogo, kto miałby odrobinę cywilnej odwagi, by z tym wreszcie skończyć?– Pana córka żyje. Nie powinien się pan cieszyć?– Żyje? Pani to nazywa życiem?! Musi być pani jakimś potworem!– Ja? Gdyby to była moja córka, byłabym tu codziennie! Przychodzi pan do niej raz na kilka miesięcy, a mnie pan oskarża?– Co pani może o tym wiedzieć? Czy pani w ogóle ma dzieci?– Nie, ale jestem tu codzien… – nie pozwolił mi skończyć.– To o czym my w ogóle rozmawiamy? Jak, paniusiu, będziesz miała swoje dziecko, a najlepiej chore – wtedy… wtedy możesz mnie osądzać.***Pierwszy raz płakałam w pracy. Zbiegam po schodach, potrącając jakąś kobietę. Nawet nie mówię „przepraszam”. Właściwie nie jestem nawet pewna, czy to była kobieta. Muszę się jak najszybciej dostać na świeże powietrze. Jeszcze chwila i zwymiotuję. Nie umiem tego wytłumaczyć. Tyle lat pracy i nagle taka reakcja. Nie był to trudniejszy przypadek od pozostałych. Od dziesiątek innych w ciągu tych dziesięciu lat, gdy pracuję jako pielęgniarka na oddziale kardiologii. Tu są same ciężkie przypad jak spytałam swoją siostrę, ile lat może mieć dziecko ważące cztery i pół kilo. Chwilę się wahała. Jej tyle miało, gdy się urodziło. Założyła jednak, że to jest chore, więc pewnie ma z sześć czy siedem miesięcy. Ania ma cztery lata. Od trzech i pół roku jest u nas. Sama nie je, nie siedzi, nie załatwia swoich potrzeb. Jej mózg jest praktycznie martwy. Do tego ma chore serce. Nie żyje. Wegetuje. Pozbawiona świadomości leży w szpitalnym łóżeczku, pokarm dostaje dożylnie. Umierała pięć razy. Dziś reanimowaliśmy ją po raz szósty. Pierwszy raz w pracy płakałam. Modliłam się, by tym razem reanimacja się nie udała. Aby ktoś odważniejszy podjął decyzję, że pozwolimy jej umrzeć. Nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Odratowaliśmy ją. A ja poczułam, że muszę ratować siebie przed spazmami targającymi moim głęboko powietrze. W żaden racjonalny sposób nie umiem wytłumaczyć reakcji swojego organizmu. Podobną sytuację przeżyłam raz. Kiedyś. Dawno. Gdy zaczynałam pracę w tym zawodzie. Czemu dziś? Czemu właśnie teraz?Powoli szum w uszach zaczyna ustawać, a organizm się wycisza. Muszę wracać. Ale jeszcze chwila. Jeszcze jeden od i powoli ruszam schodami na oddział. Wszystko jest jak zawsze. Świat się nie zatrzymał. Nikt nawet nie przejął się tym, co przed chwilą zaszło. Kolejny dzień pracy. Jak każdy od dziesięciu lat. Zaraz za portierką skręcam w pierwsze drzwi na prawo. Nie mam siły pokazać się którejś z dziewczyn. Nie chcę zobaczyć w ich oczach, że to nie ma znaczenia, że nie wolno dać się ponieść emocjom. Nasze motto. Inaczej nie mogłabym tu pracować. Co zatem zdarzyło się dziś? Czy to jest ten osławiony kryzys, przed którym ostrzega nas starszy personel? Uporządkuj myśli – przywołuję siebie. – Jesteś Scarlett O’Hara. Pomyślisz o tym jutro – oddech, odwrót i uśmiech numer trzy do małego pacjen wybrałam drzwi. Zamiast do pokoju maluchów wchodzę do piętnastoletniego autystycznego Krzysia. Nic! Będę się uśmiechać. Muszę się uśmiechać, przecież to człowiek. Pod względem mentalnym dziecko, nie nastolatek. Sprawdzam monitor i mój wzrok wędruje wyżej, wzdłuż brązowawej ścieżki biegnącej aż do okna. Zrezygnowana spoglądam na niego z wyrzutem. Uśmiecha się radosny, jakby udało mu się spłatać najlepszego z możliwych figlów. Twarz dziecka, postura dorosłego mężczyzny. I męskie reakcje na mój widok. Dobrze, że go to chociaż nie zawstydza, bo nie ma kompletnie świadomości, co się z nim dzieje. Dumnie wyciąga wymazaną kałem łapę. Leży u nas już trzy miesiące i codziennie ta sama historia. Artysta do siebie. Nie wiem, gdzie byłam przed chwilą, ale Krzyś ściągnął mnie skutecznie na ziemię. Do roboty.***Ostre światło przedziera się pod przymkniętą powiekę. Jaskrawy neon dworca PKS wdziera się brutalnie w mój sen. Zasnęłam? Musiałam być bardzo zmęczona. Dobrze, że nie przespałam przystanku. Podrywam się szybko z miejsca i potrącając współpasażerów, dosłownie wypadam na zewnątrz. Otulam się szczelniej swetrem, bo mimo dość ciepłego sierpnia wieczory bywają już raczej chłodne. Skręcam za „Delikatesami 24h” czynnymi od godziny szóstej do godziny dwudziestej drugiej. Właściciel twierdził, że ta nazwa nagania mu klientów. Jeszcze dwie przecznice i będę w swoim mieszkaniu. Wezmę gorącą kąpiel, wtulę się w Marcina, pozwolę wymasować sobie stopy. Plan jest dobry. Może w zamrażarce jeszcze są jakieś lody?Drugie piętro, trzecie, zamek, klucz, drzwi. Cisza. Cisza? Pewnie wyszedł. Może to nawet lepiej. Jeśli nie wróci, to po kąpieli pójdę prosto do łóżka. Tak zmodyfikowany plan też ma swój urok. A kąpiel zmyje ze mnie ten włosy na karku, odkręcam kurek. Ubranie trafia prosto do kosza na bieliznę. Przydałoby się zrobić pranie. Z kosza wysypują się już brudne rzeczy. Pomyślę o tym jutro. Jutro mam dyżur w nocy, zdążę rano ogarnąć trochę ten bałagan. Destroy – artystyczny nieład, jak mawia mój mąż. A właśnie. Ciekawe, gdzie się szwenda po nocy. Ach, mecz. Wspominał coś wczoraj. A może przedwczoraj? Dni stają się takie do siebie podobne. A przecież nie jestem jeszcze stara. No, może dojrzała też nie jestem. Trzydziestka na karku nie usprawiedliwia znużenia. Co w koszu na bieliznę robią podpaski? Musiały spaść z półki (tylko czego on szukał w moich rzeczach?). Opłaca się je upychać na półkę? Nie, powinny lada moment być potrzebne. Ile minęło dni? Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć? Matko, jak ten czas leci. Muszę się jakoś pozbierać do kupy, bo niczego już nie kontroluję. Kalendarzyk! Gdzie mój kalendarzyk? Grzebię w torebce już dobrą minutę i nie mogę go namierzyć. Pamiętam, jak kiedyś w pociągu siedząca naprzeciwko mnie para sprzeczała się żartobliwie, kto jest większym bałaganiarzem. On nieopatrznie zaczął opowiadać o damskiej torebce. Dość nierozważny krok, ale mógł mieć może siedemnaście lat i nie zdążył opanować jeszcze tych kilku prostych zasad unikania konfliktów. Dziewczyna, najwyraźniej niezbita z tropu, odpowiedziała z właściwym tylko nastolatkom wdziękiem, iż on nie zna prostego stopniowania: bałagan – burdel – damska toreb Dziś jest siedemnasty, to ile to dni? Trzydzieści sześć! Wykluczone! Sprawdzam raz jeszcze i siadam na sedesie. To niemożliwe. Zawsze miesiączkuję jak w zegarku, dwadzieścia pięć – dwadzieścia sześć dni. Może to stres? A może anemia? Ostatnio przełożona zwracała mi uwagę, że jestem wyjątkowo blada. Ciąża? Iskra szybko gaśnie. Od sześciu lat staramy się o dziecko. Bezskutecznie. Robiliśmy badania. Obydwoje. Choć, jak twierdzi mój mąż, to „na pewno moja wina, bo z nim jest wszystko w porządku”. I była moja. Nie umiałam utrzymać zarodka w początkowej fazie ciąży. Nie mówi się nawet o poronieniach. Jest na to oddzielny termin – mikroporonienia. Nie da się ustalić, czy zachodzę w ciążę, a jeśli w ogóle zachodzę, to ile razy byłam w ciąży. Zanim zarodek się zagnieździ, już go nie ma. Próbowałam się nawet leczyć. Odpuściłam. Ile razy można przeżywać zawód? Ile razy można niecierpliwie czekać i z drżeniem modlić się, by tym razem…To zawsze było dwadzieścia pięć – dwadzieścia sześć dni i krwawienie przychodziło, nie pozwalając nawet na złudzenia, że może tym razem…Pomyślę o tym ju tylko kąpiel i sen. Wsuwam się pod świeżą pościel z uczuciem ulgi. Przynajmniej pamiętał, że prosiłam, aby wywietrzył pościel na tarasie. Jak miło. Jedna owieczka, druga owieczka, ta trzecia ma wyraźnie twarz Ani. Odejdź, proszę. Muszę odpocząć. A jeśli jestem w ciąży i poronię? Jak już będzie można określić, że byłam. I że ono było. A jeśli urodzę i będzie chore jak Ania? Czy starczy mi na to sił? Jej rodzice na początku mieszkali w szpitalu. Po roku bywali. Po dwóch zaglądali. Ojca Ani widziałam ostatnio na Dzień Dziecka. To będzie już trzy miesiące prawie. Nie powinnam ich winić – ona nigdy nie opuści szpitala, oni nigdy nie będą mieli dziecka. Ale ja bym była inna. Wiem to! Gdybym tylko mogła mieć dziecko…Miałam spać, ale natłok myśli nie pozwala odpłynąć. A tak potrzebuję odpoczynku. Klucz w drzwiach. Marcin. Jak dobrze. W jego ramionach natychmiast zasnę. Jak zawsze. Tylko że on wcale nie idzie do sypialni, ale do pokoju. Włącza po cichu telewizor. Słyszę, że rozkłada kanapę. Wyciągnął koc, znam go i jego nawyki jak zły szeląg. Zaraz zaśnie przed tym telewizorem, ale do sypialni nie pójdzie. Gdzie mój telefon, która jest godzina? Druga trzydzieści! Straciłam poczucie czasu. Ale on, zdaje się, że też. Mecz trwał do dwudziestej pierwszej trzydzieści. Coraz częściej zasypia przed telewizorem. Nie będę się teraz jeszcze tym zadręczać. Pomyślę o tym jutro.***Wstaję, Marcina już nie ma. Może to i dobrze, przemyślę sobie wszystko na spokojnie. Przez kolejne dni jednak także nie mamy okazji na siebie trafić. Nasze dyżury przeplatają się. Nie mamy co liczyć na to, że uda nam się spędzić ze sobą więcej niż piętnaście minut. Pomyślałam, że może celowo układa sobie tak grafik, żeby się ze mną mijać. Oprzytomniałam w porę, było to niedorzeczne, zwłaszcza że jego komendant nie poszedłby mu na rękę, nawet gdyby prosił o dodatkowe służby. Ich niechęć do siebie wzrastała latami i chyba żaden już nie pamiętał, skąd w ogóle się tymczasem byłam u lekarza, zrobiłam badania, z którymi po odbiorze miałam się zgłosić za tydzień. Zrobiłam nawet test ciążowy – ujemny (nie wiem, po co, przeżywanie tego na nowo i na nowo było koszmarem). Wzięłam kilka dodatkowych dyżurów. Wakacje się kończyły, a dzieciate koleżanki chciały jeszcze złapać kilka dni słońca z dziećmi nad mo wchodzę do lekarza, pobieżnie rzucam okiem na wyniki badań. To absurdalne! Drżącą ręką naciskam klamkę.– Pani doktor, jestem w ciąży – zdążyłam wykrztusić, zanim zemdlałam.***Siedziałam na taborecie w kuchni, tępo wpatrując się w dziurkę po gwoździku w ścianie. Co tu wisiało? I czemu na gwoździu, a nie na porządnie wkręconej śrubie? Ta zagadka miała na zawsze pozostać nierozwiązaną. Właśnie wszedł Marcin. Poderwałam się, jakby ten nieszczęsny zagubiony gwoździk odnalazł się na moim krześle, wbijając się boleśnie w moje siedzenie.– Musimy porozmawiać – wykrztusiłam z trudem, gdy wreszcie wszedł do kuchni.– Nie teraz, za pół godziny mam trening. Nie ma nic na obiad? – odburknął spod przykrywki garnka.– Nie. Nie zdążyłam nic zrobić. Byłam u lekarza.– Aha. No dobra, zjem na mieście. Zobaczymy się później. Cześć. – Doleciało już zza zamkniętych drzwi wejścio wciąż w tym samym miejscu, odkąd weszłam do domu. Mama mawiała, że czasem rzeczy same układają się lepiej, niż gdybyśmy je zaplanowali. Może dobrze, że tak się stało. Jeśli się dowie, będzie żył nadzieją. A jeśli nie utrzymam kolejnej ciąży? To będzie dla niego silny cios. Chociaż ten pierwszy trymestr niech się zakończy. Minie największe ryzyko. Ja też nie zniosłabym w tym wszystkim jeszcze jego rozczarowania. Dobrze się stało.***Zmieniałam pościel u Krzysia, kiedy go zobaczyłam. Odkąd pozwalniali w ramach oszczędności salowe i dietetyczki, dwoimy się i troimy w obowiązkach – choć na podstawowe nawet brakuje czasu. Dwie pielęgniarki na oddział w nocy to zdecydowanie za mało. A jeszcze ten gówniarz wymalował wszystko kałem. Kiedy to się skończy? Przecież nie mogę przywiązać mu rąk do łóżka. Poza tym jest silniejszy ode mnie. Zwłaszcza gdy się wku na krześle na korytarzu. Twarz trzymał w dłoniach. Podniósł głowę i zauważył mnie. Poderwał się z krzesła i podbiegł w moją stronę.– Słyszałem, że znowu ją odratowaliście! Czy w tym kurewskim szpitalu nie ma absolutnie nikogo, kto ma odrobinę cywilnej odwagi, by z tym wreszcie skończyć?– Pana córka żyje. Nie powinien się pan cieszyć?– Żyje? Pani to nazywa życiem?! Musi być pani jakimś potworem!– Ja? Gdyby to była moja córka, byłabym tu codziennie! Przychodzi pan tu raz na kilka miesięcy, a mnie pan oskarża?– Co pani może o tym wiedzieć? Czy pani w ogóle ma dzieci?– Nie, ale jestem tu codzien…– To o czym my w ogóle rozmawiamy? Jak, paniusiu, będziesz miała swoje dziecko, a najlepiej chore – wtedy… wtedy możesz mnie drzwiami tak, że koleżanka wybiegła na korytarz, a pod siódemką rozwrzeszczały się noworodki. Cholera, kiedy wpadł w tym szale do mnie, nie zauważył, że stanął na wybrudzonym prześcieradle rzuconym przeze mnie na podłogę. Teraz mam gówniane ślady na całym oddziale…***Nie mogę przestać myśleć o tym, co mi powiedział. Czy rzeczywiście jest coś, co tłumaczy porzucenie dziecka? Czy mogę go osądzać? Kiedyś byli tu codziennie. A przecież życie toczy się dalej. Ktoś musi zarabiać, opłacać rachunki. A może mają już drugie dziecko? Jest zdrowe, żyje, wymaga opieki. Ania właściwie jest dla nich martwa od dawna…Ale to ciągle jest ich dziecko! Ja bym… No właśnie, co ja? Miał może rację – co ja mogę wiedzieć. Ta moja ciąża jest tak nierealna, że nawet nie zastanawiałam się zbyt długo, czy nie powinnam pójść na zwolnienie. W końcu to szpital i cała masa zagrożeń dla płodu. Ale pójście na zwolnienie wiąże się ze zrobieniem szumu wokół siebie, przyznaniem się do ciąży chociażby przed Marcinem. A przecież lada dzień mogę ją stracić. Znam to. Nie zniosę współczucia koleżanek czy wyrzutu w oczach Marci się wziąć do pracy, myśli nie pozwalają mi się skupić, a dziś nie wiadomo, w co ręce włożyć. Mamy dziecko, któremu podłączyliśmy heparynę i co dwie godziny muszę pobierać krew do badań. W nocy nie ma gońca, za każdym razem same zjeżdżamy windą na poziom minus dwa i przechodzimy dobre trzysta metrów piwnicznymi korytarzami do laboratorium. W tym czasie na oddziale zostaje tylko jedna pielęgniarka. Tym, którzy kierują szpitalem, naprawdę brak wy kolej. Po raz trzeci przemierzam tę samą drogę w półmroku. Kątem oka dostrzegam ruch w lewym zaułku. A może mi się tylko wydawało? Powinnam sprawdzić, ale świadomość, że ochrona jest na parterze i w razie czego nawet nikt mnie nie usłyszy, każe mi przyspieszyć kroku. Teraz jestem pewna, wyraźnie słyszę szybkie kroki za sobą. Jeszcze dwadzieścia, dziesięć metrów. Naciskam klamkę i odwracam się gwałtownie. Przede mną niczym mur wyrósł wielki facet z brudnymi włosami i dość mocnym odorem starego moczu.– Nie ma pani czegoś do jedzenia?Dostrzegam ruch za nim, szybko zamykam za sobą drzwi na zamek. Zdziwiona laborantka patrzy na mnie dość nieprzytomnie.– Zadzwoń po ochronę. Śpi tu kilku bezdom że na dworze jest coraz zimniej, ale muszę tej nocy przyjść tu jeszcze kilka razy i nie chcę się bać – tłumaczę się przed sobą i swoim odrętwiałym ze strachu sercem.***Patrzę na niego, jak je. Lubię go wtedy obserwować. Jedzenie dla niego jest jak celebra. Każdy kęs, przymrużenie powiek i cichy pomruk są zapłatą za wysiłek włożony w przygotowanie posiłku. Jego twarz jest wtedy taka pogodna. Dziewięć lat razem, a ja wciąż to lubię. Budzi we mnie tkliwość i niemal mam ochotę mu powiedzieć o ciąży. Marzę, by zobaczyć jego radość. Wyobrażam sobie jego oczy, w których rysuje się miłość do mnie, i chcę poczuć to szczęście, które możemy sobie wzajemnie dać. Kocham go wciąż tak samo jak w dniu, w którym włożył mi obrączkę na pa właśnie. Kocham go. Dlatego mu tego oszczędzę. Kiedy minie pierwszy trymestr ciąży i wszystko jakimś cudem będzie w porządku, wtedy mu powiem. Wtedy się odważę.– Było pyszne, dziękuję. Zawsze świetnie goto się z krzesła, zbieram talerze i siadam na nim okrakiem, opierając się plecami o stół. Całuję go w powieki. Delikatnie. A potem w nos i w usta. Ściągam koszulkę przez głowę i wpijam się w jego usta, tym razem na dłużej. Odwzajemnia z dużo większą siłą. Czuję jego ręce na moich piersiach i słyszę, że jęknął. Podnosi się z krzesła ze mną na sobie i sadza mnie na stole. Lekko odpychając mnie od siebie, robi trzy kroki w tył.– Nie. Ja już tak nie mogę – przeczesuje ręką potargane mojego zdumienia na twarzy jest na tyle sugestywny, że kontynuuje niemal na jednym wydechu.– To donikąd nie prowadzi. Nie można tak żyć. Oszukujemy siebie od dawna, że to normalność, ale nią takie życie nie jest. Rodzina to mąż, żona i dziecko. A my jesteśmy jakimś sztucznym tworem.– Myślałam, że wystarczamy sobie. Mówiłeś, że najważniejsze, że mamy siebie…– Mówiłem, kiedy jeszcze miałem nadzieję, że będzie inaczej. Że w końcu się uda. Proszę, nie patrz tak na mnie. Sama przecież to czujesz, że nie jest w porządku. Dajmy sobie szansę na inne życie. Na pełne życie.– Ale przecież wiesz, że ja takiego życia być może nigdy nie będę mogła mieć. Może nigdy nie będę mogła mieć dzieci – przełykam systematycznie gulę, aby nie podeszła całkiem do gardła. Mówi to wszystko jeszcze z rumieńcami na twarzy po wcześniejszym podnieceniu.– Ale ja je chcę mieć. Zawsze marzyłem o dziecku, wiesz o tym. Daj zatem szansę mi… Zasłużyłem na nią…– Tak… zasłużyłeś…Podnoszę z ziemi rzuconą bluzkę i naciągam przez głowę. Łapie mnie za rękę, ale ją wyszarpuję. Chwytam tylko wiszące na haczyku klucze i zatrzaskuję za sobą drzwi. Chłód wieczoru uzmysławia mi dopiero, że wyszłam bez okrycia i w kapciach. Daleko się tak nie wybiorę. Nie mam jednak siły tam wrócić. Ruszam przed sie jak wrócił kiedyś ze służby. Zmęczony, bo była sobota – dyskoteki i dużo interwencji. Zwinęli do radiowozu trzynastoletnią smarkulę, pijaną do nieprzytomności. Siedziała w rowie i nie była w stanie się ruszyć. „Jeśli byśmy jej nie zabrali, to zaraz jakaś grupka mocno rozbawionych kolesi by ją zgarnęła” – powiedział. Zawieźli ją do domu, a jej ojciec poszczuł ich psami i odgrażał się, że zrobi jej badania, czy jej nie tknęli. Chwilę potem znowu interwencja i dwóch agresywnych wyrostków. Skuł jednego i wsadził do radiowozu. Wtedy ten zaczął uderzać głową w kratkę oddzielającą pasażerów od kierowcy, aż rozciął sobie łuk brwiowy i zalał się krwią. Gdy kolega wrócił do radiowozu z drugim delikwentem, oświadczył, że chce złożyć zeznanie, że go Marcin jak położył głowę na moich kolanach i powiedział, że jestem jego równowagą. Że jak kładzie się przy mnie, to cały ten zwariowany świat odzyskuje ład i porządek. Że jestem jego powietrzem i beze mnie by się udusił lub co najmniej zwario widać, można żyć bez powietrza…***Jak to się stało, że stoję pod drzwiami Lidki? Nie wiem, ile czasu szłam ani którędy, ale bezbłędnie trafiłam pod jej drzwi. To idiotyczne, jest prawie północ. Ma małe dzieci, na pewno już śpią. Ale gdzie pójdę? Co mam ze sobą zrobić w tych kapciach i bluzeczce? Nie wzięłam nawet portfe leciutko, jak śpią, to odejdę. Tylko co ja jej powiem? Dobra, na trzy. Raz, dwa, trzy. Nie słyszała. Nie zadzwonię, pobudzę wszystkich. Przejdę się jeszcze, może wymyślę coś innego.– Marta? Co się stało?– Mogę u ciebie przenocować?– mnie po schodach na górę do pokoju syna. Wzięła go delikatnie na ręce i przeniosła do swojej sypialni. Wyjęła z szafy dodatkową pościel i posłała mi jego łóżko. Podała ręcznik i po dłuższej chwili przyniosła gorącą herbatę i swoją koszulę nocną. O nic nie spytała, rzuciła „dobranoc” i zamknęła za sobą jeszcze, że coś po cichu tłumaczy mężowi, i dom pogrążył się w ciszy. Początkowo zmarznięta opatuliłam się szczelnie kołdrą, ale chwilę później wydała mi się potwornie ciężka. Miałam wrażenie, że mnie dusi i przytłacza. Cała się spociłam, więc ją z siebie zrzuciłam i otworzyłam okno. Wdychane łapczywie powietrze nie pomogło. Złapały mnie mdłości i w ostatniej chwili zdążyłam do łazienki. Potem zasnęłam i spałam jak zabita, dopóki nie poczułam zapachu kawy i nie zobaczyłam Lidki siedzącej na łóżku po turecku i wyciągającej do mnie gorący kubek.– Zawiozłam dzieci do przedszkola, Paweł jest w pracy. Wzięłam urlop na życzenie, więc jestem tu tylko dla ciebie. Masz, napij się i doprowadź do stanu używalności.– Nie, dziękuję za kawę.– Napij się, bo wyglądasz jak zombie.– Nie pijam kawy.– Nie pijesz kawy? Od kiedy? Co jest grane? – Patrzyła na mnie wnikliwie… i jest! Jej źrenice robiły się coraz większe i większe. – Cholera! Jesteś w ciąży, tak? Słyszałam, jak wymioto to możliwe? Zajęło jej to naprawdę kilkanaście sekund, aby połączyć ze sobą wcale nie tak oczywiste fakty. Rzygałam z nerwów, a kawy nie piję ot tak, na wszelki wypadek. Zajęło jej to kilkanaście sekund, a Marcin nic nie spostrzegł przez trzy tygodnie.– Nie, no co ty… – zaczęłam, ale nie dała mi skończyć.– Jestem twoją siostrą, do cholery, więc mnie nie okłamuj. Poza tym byłam w ciąży, pragnę ci przypomnieć.– Jestem…– Mój Boże, tak się cieszę – rzuciła mi się na szyję, ani na chwilę nie odkładając kubka z wrzątkiem. – Czy to… czy tym razem to pewne?– Nie! To dopiero początek, więc nic nie jest pewne. Nawet u osób absolutnie zdrowych, a co dopiero u mnie. – Jej uśmiech szybko znikał z oczu. – Ale ciąża już tyle się utrzymała, a to w moim wypadku duży postęp – dodałam pospiesznie, usilnie chcąc podtrzymać ten jej życzliwy uśmiech.– Taak. To rzeczywiście nowość. Trzeba wierzyć. Co Marcin na to?Spuściłam głowę, bo łzy mimowolnie zaczęły mi płynąć po policzkach.– Zostawił mnie.– Zostawił? Teraz, kiedy w końcu zaszłaś w ciążę?– Nie powiedziałam mu…– Jak to? Co ty wyprawiasz?– Nie wiem… Nie mogłam mu powiedzieć. Początkowo bałam się robić mu nadzieję, dopóki ciąża się nie utrzyma przez trzy miesiące, ale potem… potem, gdy mówił te wszystkie słowa, że bez dziecka nie jesteśmy rodziną… że nie mogę go skazywać na takie życie… że ma prawo mieć rodzinę… Mam go zatrzymać dzieckiem? A jeśli za chwilę je stracę? Muszę się z tym liczyć bardziej niż z tym, że urodzę. Mam to przechodzić ponownie? Bo ja tego dziecka dać mu nie mogę. To jego największe marzenie, pragnienie, życiowe spełnienie. Ja okazałam się „przeszkodą” w jego realizacji. Bez dziecka nigdy nie będzie szczęśliwy. Czuję się przegrana podwójnie, bo nie mogę być matką, no i miłość jednak nie pokonuje wszystkiego… A on nie chce o nas walczyć, mimo że byliśmy naprawdę świetną parą. Postawił na nas kreskę, ważne jest tylko to, że nigdy nie będziemy rodziną.– Nie mogę tego słuchać. On sprowadził cię do funkcji inkubatora. Jesteś nieprzydatna biologicznie, to do widzenia. Podsumował twoją wartość sprawnością twojej macicy. Dupek!– Nie mów tak! Nazywanie go dupkiem tylko dlatego, że pragnie mieć dzieci, nie jest w porządku. Nie uzurpuję sobie prawa do zatrzymania go. Ma prawo do prokreacji, ma prawo do bycia ojcem, jego rodzice mają prawo do wnuków – ale nikt nie ma prawa do nazywania go dupkiem. Człowiek ma tylko jedno życie, a prokreacja jest jego sensem. Jeżeli nawet nie jedynym, to głównym.– O kurna! To się niewiele różnimy od bakterii… Czy ty słyszysz sama siebie? A dwoje ludzi? Co z nimi? Co z tym, co ich łączy? Myślisz, że między mną a Pawłem nie ma nic trwalszego niż dzieci?– Nie ma. Twoją siłą, jako żony, jest to, że jesteś matką jego dzieci. Dałaś mu to, bez czego nie warto żyć. Gdybyś nie urodziła mu dzieci, nie miałabyś tej pozycji.– Co ty za bzdury wygadujesz?– Jak można nie rozumieć, że zupełnie inną „wartość” ma dwudziestodwuletnia dziewczyna, a inną matka dwójki dzieci, z którą się przeszło przez życie. W dodatku niełatwe. Zobacz, ile kosztowała w siedemdziesiątym czwartym roku butelka niezłego, ale wcale nie jedynego czy najwspanialszego wina i ile ta sama butelka kosztuje obecnie. Może to pomoże ci zrozumieć coś, co dla mnie jest oczywiste.– Dobrze, postaram się nadążyć za twoim tokiem rozumowania. On z tobą też przeżył wiele lat. Trudnych dla was lat. To wszystko się nie liczy, bo nie dałaś mu dzieci? Przecież to absurd! A gdyby on był bezpłodny? Myślelibyście pewnie o adopcji. Przecież ważny jest partner, a nie jego gamety.– Są ważne…– Taaak… Czytałam kiedyś, że w związku, w którym dziecko jest chore, zostaje ponad dwa lata tylko trzydzieści procent facetów. Czyli cała reszta ma te swoje geny głęboko w dupie, gdy tymi genami trzeba się jakoś specjalnie zajmować.– On by się zajmował…– Z pewnością! Dał tego dowód wczoraj! Przysięgaliście „na dobre i na złe”. Dziś jest to tylko „na dobre”, „złe” powoduje zabranie swoich zabawek z piaskownicy. Wiesz co, nie wiem, jak z tobą rozmawiać… Ręce mi opadają… Nie wiem, które z was ma większy bałagan w głowie…– Prześpij się – rzuciła jeszcze za drzwiami. – Zrobię coś na obiad i zajrzę potem do ciebie.***– Zrób mi dobrej herbaty, bo jakoś mocno mną telepie. Nie wiem już, czy to nerwy, czy hormony.– Musisz chwilę poczekać, dopiero nastawiłam czajnik. Siadaj. Śniadanie?– Nie, na razie nie. Schodząc, zajrzałam do twojej biblioteczki. Zobacz, co mam – Słownik języka polskiego PWN-u. Wiesz, jaka tu jest definicja? Mąż i żona tworzą tak zwane „stadło”, rodziną stają się w dniu narodzin dziecka…– Przestań! Czerpiesz z tego jakąś radość? Lubisz się zadręczać? Niech spada. To nie był związek, tylko jakaś pieprzona improwizacja. W związku, w którym ludzie się kochają, oboje szukają kompromisów.– Kompromisów? W przypadku dzieci nie ma kompromisu! Albo potomstwo jest, albo nie. Nie można mieć trochę dziecka ani być trochę w ciąży.– Kompromisem mogłaby być ewentualnie adopcja. Przypuszczam jednak, że przy tak silnym jego ciśnieniu na posiadanie własnego biologicznego dziecka moglibyście nawet nie przejść kwalifikacji na rodziców adopcyj przede mną herbatę i zaczęła kroić pierś kurczaka. Umyła paprykę, pieczarki i odwróciła się do mnie, nerwowo wymachując nożem.– Oszaleć można z tymi facetami! Najpierw się boją, że zostaną złapani na dziecko, a potem się rozwodzą, bo chcą dziecka. Kompletnie nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Bycie razem, we dwoje, to nasz wybór. Gdy oboje już jesteśmy pewni, że chcemy stworzyć jedno – przyrzekamy to sobie. I wtedy dopiero możemy zacząć w ogóle myśleć o upostaciowaniu tego „jedno” w dziecku. Rodzina to mąż i żona! Dziecko jest jej naturalnym dopełnieniem. Do jego szczęścia potrzebnych mu jest dwoje (!) kochających się, szanujących i bezpiecznych w związku rodziców. To nie dziecko jest powodem, dla którego są ze twój mąż nie
Jej filmowa bohaterka Scarlett O'Hara mówiła: "Pomyślę o tym jutro". Ona zaś przejmowała się wszystkim na zapas. W pamięci widzów zapisała się dwiema genialnymi rolami: w filmach "Tramwaj zwany pożądaniem" oraz "Przeminęło z wiatrem". Wczoraj minęło 81 lat od premiery tego drugiego dzieła. Piękność, stworzona do bałamucenia mężczyzn”, „Najlepsze, co Wielka Brytania mogła dać Hollywood”, „Gwiazda, na którą czekaliśmy”, „Bogini!” – tak pisano o 26-letniej Vivien Leigh, gdy w 1940 roku odbierała Oscara za rolę Scarlett O’Hary w „Przeminęło z wiatrem” (1939). Ona jednak nie była zadowolona. – Nie jestem gwiazdą filmową, a na pewno nie tylko nią. Jestem aktorką. Prawdziwą. Urodzoną po to, aby grać. Bycie gwiazdą oznacza życie w fałszu, dla złudnych wartości i taniego rozgłosu. Ja pragnę czegoś więcej – cierpliwie tłumaczyła reporterom. Oni zaś zauważyli, że słodki kociak potrafi błyskawicznie zamienić się w drapieżną lwicę. I tak było przez całe jej życie. Jedyny przyjacielMała Vivian Mary Hartley lubiła sobie wyobrażać, że jest postacią z bajki. Łapczywie pochłaniała podsuwane jej przez mamę książki, a potem udawała, że jest Alicją w Krainie Czarów lub Małą Syrenką. Jako że urodziła się w Darjeeling w Indiach, wcześnie poznała hinduską mitologię. W zabawach wcielała się więc w boginię nocy Ratri i szczęścia Śri. Po pierwszej wojnie światowej rodzice opuścili zielone wzgórza u stóp Himalajów. Rozpoczęli nowe życie w Anglii, a sześciolatkę posłali do katolickiej szkoły z internatem. Oderwana od świata, który znała i kochała, zaczęła fantazjować: – Będę sławna. Zagram sto wspaniałych ról i wszyscy mnie polubią. Uważała, że ma już pewne doświadczenie. W końcu jako trzylatka wystąpiła na scenie amatorskiego teatrzyku. Zadeklamowała wtedy pięknie popularny wierszyk dla dzieci. – Te rymy znano za Szekspira! – pochwalił ją tata. Córka zapamiętała nazwisko pisarza, a gdy podrosła, przeczytała wszystkie jego dramaty. W wielu z nich później zagrała. Zanim jednak do tego doszło, była samotnym dzieckiem, którego powiernikiem stał się stary kot. Dobrze, że zakonnice pozwalały jej zabierać go na noc do dormitorium. Wkrótce zaprzyjaźniła się też z Maureen O’Sullivan (matką Mii Farrow). Koleżanka tak jak Vivian marzyła o aktorstwie i dopięła swego wcześniej. Z siłą huraganuBył rok 1931, gdy 18-letnia panna Hartley zobaczyła film z udziałem Maureen. Podobno tak długo suszyła ojcu głowę, aż zapisał ją do Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej w Londynie. Wkrótce wyszła za mąż za prawnika Herberta Leigh Holmana. – Aktorzy! Cóż to za zawód? Banda kuglarzy i tyle – kpił. Młoda żona uważała, że jedyną dobrą rzeczą, jaką mu zawdzięcza, jest pseudonim sceniczny Vivien Leigh. Wybrała go, choć agent sugerował, by postawiła na April Morn. U progu sławy, w 1935 roku, poznała Laurence’a Oliviera. Przyszła obejrzeć spektakl z jego udziałem. Potem on wybrał się do teatru „na Vivien”. – Miała siłę huraganu – mówił. Nie wiedział, że nosiła w sobie ziarno szaleństwa, które niebawem da o sobie znać. Wystąpili razem w inscenizacji „Hamleta” i filmie „Wyspa w płomieniach” (1937). Gdy zaś wyjechał do USA kręcić „Wichrowe wzgórza”, spakowała podróżny neseser, zostawiła męża oraz córeczkę Suzanne i ruszyła za nim. – Słodki Larry jest moim całym światem – powtarzała. Równia pochyłaW Hollywood spełniło się jej marzenie. Otrzymała rolę w ekranizacji „Przeminęło z wiatrem”. Na planie pracowała bez wytchnienia. Wypalała do czterech paczek papierosów dziennie i wpadała na przemian w euforię bądź depresję. Kiedy przychodziły gorsze chwile, zamykała się w sobie. A potem zaczynała krzyczeć. Nazajutrz nic z tego nie pamiętała. Gigantyczny sukces, jaki odniosła, zdecydowanie ją przerósł. Osłodą był ślub z Olivierem w 1940 roku. Drugi mąż stał się jej obsesją. Był jednocześnie wrażliwy i zdecydowany. Znosił zmienne nastroje Vivien. Nie odszedł, gdy zdiagnozowano u niej psychozę maniakalno-depresyjną. Opiekował się nią, kiedy zachorowała na gruźlicę. Pocieszał, gdy dwa razy poroniła. Akceptował kochanków. Przede wszystkim zaś uwielbiał pracować z nią w filmach i teatrze. Szczytowym osiągnięciem Leigh była rola obłąkanej Blanche DuBois w „Tramwaju zwany pożądaniem”, nagrodzona w 1952 roku Oscarem. – Dla dobra kreacji była gotowa czołgać się po potłuczonym szkle – mówił reżyser Elia Kazan. Niestety, wybitna aktorka czerpała coraz mniej radości z życia: – Jestem skorpionem, a one same się niszczą i zabijają – stwierdziła gorzko. W 1959 roku związała się z Jackiem Merivalem. Rok później przypieczętowała rozwód z Laurencem. Zmarła 8 lipca 1967 roku na gruźlicę, mając zaledwie 53 lata. W pokoju czuwał jej ukochany perski kot, a na szafce przy łóżku stało zdjęcie Oliviera.
Tak mawiała Scarlett O'Hara, bohaterka „Przeminęło z wiatrem", kiedy musiała podjąć trudną decyzję. Też tak robimy, ale dlaczego? Podłoga się klei. Trzeba ją chyba umyć... I ta góra ciuchów do prasowania. Zająć się ścierką, żelazkiem czy jeszcze na chwilę wskoczyć do łóżka? To jednak poleżę. Tylko pół godzinki. Potem ostro zabiorę się do roboty... O, miało być pół godziny, a leżę już pół dnia. W niedzielę wieczorem okazuje się, że leżakowałam i snułam się po domu przez cały weekend. Niestety, tak mam, że niektóre pilne rzeczy odkładam przez tydzień... W ten sposób przepuszczamy przez palce miesiące i lata. I na nic są motywujące memy na Facebooku, że mamy chwytać dzień, że liczy się tylko teraz, że jeśli chcę coś osiągnąć, to muszę się tym zająć w tej chwili... Czas działa na korzyść Patologiczni odkładacze, kiedy już wszystko pozawalali, mogą się pocieszać tym, że zwyczaj odwlekania zadań przypisywany jest osobom tak kreatywnym jak Leonardo da Vinci. Ten geniusz z zasady zwlekał z zakończeniem pracy. Podczas malowania obrazów robił sobie wielomiesięczne przerwy. Skromne to pocieszenie, bo w tych przerwach wcale nie leżał wpatrzony w sufit, tylko eksperymentował z optyką, co niewątpliwie przydało mu się potem w malowaniu arcydzieł. Profesor Adam Grant przekonuje w swojej książce „Originals. How non-conformists change the world" („Dziwacy. Jak nonkonformiści zmieniają świat"), że odkładając zadanie, zwiększamy kreatywność. Myślimy dłużej o tym, co mamy do zrobienia. Na dobre pomysły wpadamy, spacerując, sprzątając lub choćby robiąc sobie przerwy na kawę. Pierwsze rozwiązania, które przychodzą nam do głowy, zazwyczaj są prozaiczne, rzadko kiedy przełamują schematy. Odkładając pracę, dajemy wyobraźni większą szansę na nowe pomysły. reklama Według Granta wiele dzieł, które podziwiamy, nie powstałoby, gdyby właśnie nie odwlekanie. Jak choćby słynna mowa Martina Luthera Kinga „I have a dream" („Mam marzenie"), napisana w ostatniej chwili i wygłoszona podczas Marszu na Waszyngton. Zmieniła Stany Zjednoczone, a Martin Luther King otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Sensowność tej teorii udowadniają badania Jihae Shin, profesorki na Uniwersytecie Wisconsin-Madison. Zapewnia, że na świetne pomysły wpadała zawsze, kiedy odkładała pracę na później. Postanowiła sprawdzić, czy tak się dzieje w przypadku innych ludzi. Pytała szefów w korporacjach, których pracowników uważają za inteligentnych, efektywnych i pomysłowych. I zawsze okazywało się, że wyliczali tych, którzy mieli zwyczaj odkładać pracę na później. Czynności zastępcze Jednak życie nie zawsze przedstawia się tak różowo. Każdy, kto lubi odwlekać pilne zadania, wie, jak bardzo może być to uciążliwy którzy wpadli w pułapkę odkładania na później, mają zwykle swoje sprawdzone sposoby na odwlekanie. Przyjaciółka, mama trzech chłopców: „Kiedy mam coś do zrobienia, dopada mnie wena kulinarna. Robię trzydaniowe obiady na dwa dni". Znajomy prawnik: „Wystarczy wejść na Facebooka. Od razu pół godziny albo więcej z głowy". Kolega redaktor: „A ja polecam metodę Coelho: porządkowanie plików w komputerze i czyszczenie klawiatury. A jak już będzie lśnić, to literackie perełki same z niej wypadną". Znajoma z Facebooka: „Mam nagłą potrzebę zadzwonienia do bliskich. Boże, przecież nie dzwoniłam do mamy, a jak się czuje tata. O rany, a dawna przyjaciółka – niedobra ja. Co jest ważniejsze? Praca czy ludzie? Oczywiście, że ludzie. Muszę iść na spacer do lasu – zresetuję się. A nie, muszę poćwiczyć – dotlenię umysł. Pisać można w nocy. W nocy? Nie mogę się skupić, no tak już mam. Rano. Najlepsze na pracę jest rano. No i wstaję o czwartej. Tak się kończy ZAWSZE". Krytyczka filmowa: „Ja robię wszystko, dosłownie wszystko, byle tego nie robić. Nawet do sprzątania się biorę. Albo włączam film »na 5 minut«". Prokrastynacja, czyli chorobliwe odraczanie Jeśli odkładanie pilnych spraw zdarza się od czasu do czasu, nic złego się nie dzieje. Gorzej, gdy staje się nawykiem, nad którym przestaniemy panować. Patologiczne odkładanie to choroba, która może człowieka doprowadzić do ruiny – utraty przyjaciół, pracy, stanów depresyjnych albo nerwicy. I jak każda inna wymaga pomocy specjalisty. W tym wypadku psychiatry, psychologa lub psychoterapeuty. Notoryczne odkładanie to nie dowód lenistwa czy słabego charakteru, lecz zaburzenie psychiczne nazywane prokrastynacją (z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka). Psychologowie określają je też bardziej wdzięcznie – jako syndrom Scarlett O'Hary, bo właśnie ona jest pierwszą znaną postacią, nieważne, że tylko literacką, z podręcznikowymi objawami tej przypadłości. Komputery sprawiły, że wiele zadań robimy w domu, więc często w pracy siedzimy bezmyślnie albo grzebiemy w internecie. A po godzinach – wieczorami, w nocy, nad ranem – nad tym, co powinniśmy zrobić w biurze, kancelarii prawnej, redakcji... I tak poświęcamy pracy całą dobę zamiast 8 godzin. To dlatego prokrastynacja, uznawana dotąd za najwyżej uciążliwą i raczej nieszkodliwą, przybrała rozmiary społecznej epidemii. Dziś coraz częściej mówi się, że to nowa choroba cywilizacyjna. Z badań wynika, że choć w jakimś stopniu występuje niemal u wszystkich, to u co piątej osoby przybiera patologiczną formę. A komuś, komu towarzyszy codziennie, ciężko normalnie żyć. Zdolny, ale leniwy Na syndrom Scarlett O'Hary zapada się zwykle jeszcze w szkole. Według psychologów wszystko, co trudne, odkładają na potem dzieci, którym stawiane są zbyt wysokie wymagania. Boją się, że sobie nie poradzą lub nie spełnią oczekiwań rodziców. Zyskują tak chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Wkrótce pojawia się następne zadanie i znów wynajdują powody, by je odłożyć. I wpadają w spiralę wiecznego odwlekania. Aby przypadkiem kogoś nie rozczarować, boją się jak ognia osoby zdolne i ambitne. Psychologowie twierdzą, że w wielu przypadkach to właśnie ten mechanizm stoi za powiedzeniem: „Uczeń zdolny, ale leniwy". I cała sztuka polega na tym, żeby nie pomylić syndromu Scarlett ze zwykłym lenistwem. Z dzieci, u których go nie rozpoznano, prawie na pewno wyrosną odkładacze. A ci, jeśli dochrapią się kierowniczych stanowisk, nieźle mogą dać się we znaki swoim podwładnym. Z takim osobnikiem trzeba siedzieć po godzinach, zarywać noce... Prokrastynatorem można zostać dopiero w pracy, szczególnie jeśli jest się perfekcjonistą. Kiedy pojawia się przed nim ambitne zadanie, paraliżuje go myśl, że może popełnić jakiś błąd. Odkłada je więc na bok i bierze się za coś innego. W efekcie albo wykonuje zadanie w ostatniej chwili, albo w ogóle z tego rezygnuje. Co ciekawe, takie zachowanie wcale nie musi być wywołane obawą przed porażką. Równie powszechny jest lęk przed sukcesem, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Powodzenie może bowiem oznaczać zazdrość ze strony kolegów. Albo pociągać za sobą kolejne większe wyzwania i oczekiwania. A wtedy znowu przychodzi strach, że można im nie sprostać. Jest też szczególna grupa osób, które można nazwać prokrastynatorami z wyboru. Odkładają wszystko na ostatni moment, bo tak lubią. Pracuje im się znacznie lepiej, gdy tuż nad głową wiszą ostateczne terminy. Stres je mobilizuje, więc zabierają się do roboty w ostatniej chwili. Jutro znów to odłożę na jutro Bez względu jednak na to, dlaczego coś ciągle odkładamy, scenariusz jest zwykle podobny. Najpierw taki osobnik pławi się w błogim poczuciu, że ma jeszcze mnóstwo czasu. W miarę jak go ubywa, pojawia się świadomość, że jednak powinien wziąć się do roboty. Wówczas zaczyna kombinować, co by tu jeszcze, żeby sprawę odłożyć. Wreszcie nadchodzi ostateczny termin. Wtedy odkładacz albo wykonuje zadanie w ostatniej chwili, albo w ogóle rezygnuje. Zwłaszcza jeśli wie, że nie grożą mu za to żadne konsekwencje. Ostatni etap tego scenariusza to mocne postanowienie poprawy. Objęty syndromem Scarlett O'Hary przyrzeka sobie, że już nie będzie odkładał niczego na później. Niestety, zwykle następuje powtórka z Rity Prokrastynacja doczekała się już własnej literatury. Poradnikowa książka „Podręcznik prokrastynatora" autorstwa znanej trenerki motywacyjnej, Rity Emmett, to już klasyka gatunku. Stamtąd pochodzi słynne „prawo Rity Emmett", które mówi, że strach przed wykonaniem jakiejś czynności zabiera nam więcej czasu i energii niż samo jej Dereń il. Ruth Niedzielska fot. wikipedia, shutterstock
scarlett o hara pomyślę o tym jutro